-

valser : Bramki strzelone na wyjeździe liczą się podwójnie

O człowieku, który miał wpływ

Karate to bardzo specyficzna dyscyplina, która tylko w niewielkim stopniu kwalifikuje się jako sport. To co funkcjonuje w karate i nie jest rywalizacja sportowa, w dużej części jest baśnią o szlachetnych samurajach, którzy karmią się powietrzem i żyją kierując się kodeksem Bushido, dokonują spektakularnych rzeczy w walce, podążając „Drogą”, której poznanie, a właściwie doświadczenie jest zadaniem wojownika.

Czar i siła tego mitu jest nie do przecenienia. Działa jak magnes do dziś, przyciągając i karmiąc marzenia ludzi ćwiczących karate. Ta legenda wyznacza sposób organizacji treningu, buduje specyficzną hierarchię, w której trenujący pnie się do góry. Każdy kto ćwiczył karate kyokushin słyszał kiedyś nazwisko Steve Arneil. Nie inaczej było ze mną.

Legenda Steve Arneila budowała się od lat sześćdziesiątych, kiedy Steve spędzając cztery lata swojego życia w Japonii, trenując u Masutatsu Oyama – założyciela stylu kyokushin, jako pierwszy jego uczeń dokonał rzeczy niezwykłej – przeszedł pomyślnie test walk non stop ze stoma przeciwnikami. Kilku wybitnych karateka podejmowało tą próbę wcześniej, ale nikomu się to nie udało.

Masutatsu Oyama i Steve Arneil

Zanim poznałem osobiście mistrza Stefana, to miałem do czynienia z jego uczniami – Jeffem Whybrow i Nick DaCosta, który w latach 1990 i 1991 prowadzili obozy karate w Polsce. Miałem już wtedy za sobą medale mistrzostw Polski i pukałem do kadry narodowej. To co zaprezentowali na obozach brytyjscy instruktorzy biło na kilka długości to co do tamtej pory robiłem w karate, właściwie pod każdym względem. Dwa najważniejsze aspekty – technika i sposób pojmowania treningu i walki, to był po prostu inny świat.

W 1993 roku postanowiłem, że wezmę udział w brytyjskim obozie karate w Ipswich. Był to mój pierwszy wyjazd na Zachód. W tamtym czasie zniesiony już został obowiązek wizowy, ale ciągle obowiązywała rozmowa z urzędnikiem JKM w terminalu w Dover i właściwie z każdego autobusu, który wjeżdżał z Polski na teren Zjednoczonego Królestwa kilka osób deportowano do Francji.

Od obozu w Ipswich zaczęła się moja przygoda z brytyjskim karate i znajomość, a potem przyjaźń ze Steve Arneilem. W 1994 roku przystąpiłem do formującej się organizacji IFK – International Federation of Karate i byłem do 2007 roku szefem tej organizacji w Polsce, czyli do momentu, kiedy przeprowadziłem się do Szwajcarii.

Steve Arneil był obecny przy większości moich karateckich sukcesów – z jego rąk odbierałem puchar za pierwsze miejsce w Mistrzostwach Europy w Cardiff, w jego obecności w 1994 roku w Katowicach złamałem kij baseballowy podczas pokazu, korzystając z jego wskazówek, jak i przystępując do testu swoich 50 walk non stóp korzystałem z jego rad i metod treningowych.

Steve Arneil, myself and David Pickthall po moim tescie 50 walk.

Uczestniczyłem w przeszło trzydziestu obozach karate, które Steve Arneil prowadził, dziesięć obozów z jego udziałem zorganizowałem w Polsce. Stopniowo zaczęło do mnie docierać, że legenda i aura wielkiego mistrza, która budowała się wokół jego postaci nie była tylko pustym gadaniem, tylko realnością, która była integralną częścią życia Stefana. Nie było bajania o samurajach i jakiś okultystycznych praktyk, filozofii i religii, etc. Była za to świadomość walki, dyscyplina, pracowitość, pokora, szacunek wzajemny, wojenne rzemiosło walki wręcz doprowadzone do perfekcji. Była to też kwestia metod.

Oprócz bezwzględnie obecnych wybitnych umiejętności i dokonań, osobistych cech charakteru, Stefan był niezwykle metodyczny i zorganizowany. Wybitny jako instruktor. To co najlepszym polskim instruktorom zajmowało miesiąc, żeby przyuczyć grupę (np. podstawowe kata taikyoku) to Stefan potrafił nauczyć grupę w tydzień.

On wpadł na pomysł i zrealizował uporządkowanie technik według ich stopnia trudności i ułożenie w wymagania na stopnie, wprowadzał i modyfikował nowe ćwiczenia treningowe, układał techniki w sekwencje ćwiczebne, które doskonaliły kilka rzeczy na raz – technikę, koordynację, orientację w przestrzeni, mobilność – sposób poruszania się w walce, zmianę tempa i rytmu, itd. Z czasem to zaczęło stanowić odrębnie funkcjonujący system, zestawy ćwiczebne, zespół sekwencji, które poprzez doskonalenie technik walki budowały np. szybkość czy wytrzymałość.

To on usystematyzował wszystkie formy (kata) w kyokushin karate i wydał je w formie książkowej. To były i są do dziś fundamentalne sprawy jeśli chodzi o organizację treningu karate. Był prekursorem w wielu dziedzinach, budował i wyznaczał trendy treningowe. Cała reszta ludzi otwarcie lub pokątnie bazowała na jego pomysłach, modyfikując idee i schematy, sobie jednocześnie przypisując zdolności, których w zasadzie nie mieli.

Cztery lata, które Arneil spędził w Japonii dały mu wystarczające pokłady zrozumienia podstaw japońskiej kultury, z którą miał do czynienia na co dzien. Jego żona Tsuyuko, którą Stefan poznał w Japonii i poślubił, definitywnie w wielu momentach pozwoliła mu rozumieć japońskie sprawy lepiej i głębiej. W latach sześćdziesiątych, kiedy młodzi się pobierali, w Japonii istniał formalny wymóg, że ojciec pana młodego brał formalnie udział w aranżacji małżeństwa. W zwiazku z tym, Masutatsu Oyama formalnie usynowił Stefana i występował jako ojciec w załatwieniu urzędowych formalności.

Mas. Oyama, Steve i Tsuyuko podczas slubnej ceremonii

Życie Stefana to scenariusz na serial przygodowy. Sporą część życia Arneil spędził podróżując, a historii, przygód, anegdot, w które sam się pchał i wiele z nich kreował (o czym będzie jeszcze poniżej) słyszałem setki, a wielu z nich byłem świadkiem.

Taka historia – po przyjeździe z Japonii do Wielkiej Brytanii, w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych kiedy rozpoczynał się boom na trening sztuk walki za sprawą filmów z Brucem Lee, boom nie ominął rodziny książęcej w Jordanii. Steve Arneil był już wtedy trenerem drużyny Wielkej Brytanii w karate bezkontaktowym, która jako pierwsza w mistrzostwach świata pokonała Japończyków. Niedługo później Arneil został wyselekcjonowany z grona brytyjskich instruktorów, podpisał kontrakt i przez ok. dwa lata przebywał w Jordanii w pałacu księcia Mohameda Bin-Talal i uczył go karate. Książę był patronem honorowym organizacji IFK, której przewodził Steve Arneil. Ta przygoda wiele innych, kolejnych konsekwencji, których nie sposób tutaj już omówić.

Te kilkanaście lat, które dane mi było przeżyć ucząc się, inspirując i rozwijając swoje karate, rozumiejąc sprawy głębiej niż to co gołe oko widzi, mając świadomość przyczyn i rezultatów, tego po co się różne rzeczy w karate robi, działy się głównie za sprawą Stefana. Tematów tutaj jest na książkę.

Stefan miał instynkt, wiedział jak postępować z ludźmi i wydobyć z nich to co najlepsze. Potrafił inspirować i motywować. Myślę, że ludzi, których zainspirował i spowodował, że zaczęli pracować nad sobą można liczyć w dziesiątkach, jeśli nie w setkach tysięcy.
Jednocześnie był wesołym człowiekiem, był zabawny kiedy była na to pora i potrafił inscenizować zabawne wydarzenia, sam mając przy okazji z tego tytułu wiele frajdy.

Taka historia… w listopadzie 2001 roku, w szwajcarskim Chur, odbyło się seminarium czarnych pasów, na które przyjechali uczestnicy z całego świata. Nie zabrakło również uczestników z Południowej Afryki, dla których była to pierwsza w życiu podróż do Europy. Chur jest położone w górach, w kantonie Graubünden i w końcu listopada pogoda jest już zimowa. No i spadł śnieg…

Dla chłopaków, którzy nigdy nie doświadczyli zimy, a śnieg oglądali tylko w telewizji było to nie lada przeżycie. Brodzili w świeżym puchu, kopali go, wzniecając śnieżny pył w powietrze, lepili kulki, smakowali śnieg jezykiem… Arneil z racji tego, że urodził się w Południowej Afryce (wtedy jeszcze Rodezji) złapał z nimi dobry kontakt i żartował na temat tego pierwszego kontaktu ze śniegiem. Najlepsze miało nadejść jednak w nocy. Wieczorem znowu zaczęło sypać i śniegu w nocy było już po kolana. Ok. 2 w nocy zostaliśmy wszyscy zerwani na nogi i Arneil zarządził trening nocny. Dotoczyliśmy do hali, po czym ubrani w kimona i czapki, z gołymi stopami wybiegliśmy w śnieg. Arneil oczywiście na czele stuosobowej grupy. Trening boso po głębokim śniegu, zrobiliśmy oczywiście serie pompek w tym śniegu, skłonów, kopnięć. Całość trwała jakieś pół godziny… wszyscy mieli już ręce i nogi jak drewniane kołki i generalnie zaczęła się walka z ustającym w kończynach krążeniem. Arneil ćwiczył razem z nami, a był już wtedy sporo po sześćdziesiątce i chyba jako jedyny miał z tego treningu frajdę. Po pół godzinie wtoczyliśmy się do hali i przez następne kilkanaście minut dochodziliśmy do siebie. Jakiś czas później, w rozmowie, wrócilismy do tego seminarium i tego nocnego treningu.

Na twarzy Stefana znowu pojawił się szczery uśmiech. Powiedział wtedy, że ten trening zrobił z myślą o chłopakach z Afryki, którzy pierwszy raz w życiu doświadczyli kontaktu ze śniegiem, a on po prostu chciał dać im coś, czego nie zapomną do końca życia. Chyba mu się udało lepiej niż planował. Ja to dobrze pamiętam, a śnieg zimą mam do oporu.

Inna anegdota – w latach 2001- 2006 z Białoruską organizacją karate organizowaliśmy obozy „back to back”. To znaczy – Arneil przylatywał na obóz do Polski, do Warszawy, a bezpośrednio po polskim obozie jechaliśmy samochodem na obóz do Brześcia. W 2006 roku, kiedy już Polska „weszła do Unii”, wschodnia granica stała się granicą Unii i zaczęły obowiązywać wizy na Białoruś i generalnie kontrole na granicy zostały zaostrzone.

Jechaliśmy już późnym wieczorem samochodem na białoruskich numerach – Dima – szef białoruskiej organizacji, jego kierowca, a z tyłu Arneil i ja. Przyjeżdżając na granicę trzeba było swoje odstać, wysiadać, wsiadać, przejechać, wysiadać i wsiadać, itp. Polska kontrola była formalnością, trwała minuty, bez żadnych stempli, bez pytań.

Na pierwszym punkcie kontrolnym dostaliśmy od uzbrojonego białoruskiego żołnierza każdy po karteczce do paszportu, na którym było chyba siedem miejsc na stemple. Kontrola dokumentów odbywała się ze świeceniem latarką w liczko, patrzeniem raz to na dokument, raz na buzię. Potem była kontrola auta, kontrola bagaży w wyciąganiem wszystkiego, a na końcu jeszcze raz kontrola dokumentów i kupnem polisy ubezpieczeniowej NW na pobyt w Białorusi. Żadne ubezpieczenie, nawet wykupione w Lloyd Insurance na terenie Białorusi było nieważne. Trzeba było za siedem dolarów kupić białoruski papier.

Steve przyparty do muru, ale to ja za chwile bede lezec na glebie. Oboz na Bialorusi.

Te punkty kontrolne, przystanki, wysiadki Arneil porównał do granicy Izraelsko-Jordańskiej, która też kiedyś przekraczał. Przy kolejnym punkcie kontrolnym (siedzieliśmy razem na tylnych siedzeniach), widząc zbliżającego się kolejnych żołnierzy ze spluwami i z latarkami, złapał mnie za rękę i zaczął nucić całkiem głośno piosenkę Tonego Bennetta, która zaczyna się od słów „Take my hand, I am stranger in paradise”… nie dałem rady… eksplodowałem śmiechem kiedy żołnierz kazał otwierac drzwi. A Arneil miał swój cichy ubaw, że nie dałem rady powstrzymać śmiechu.

Do śmiechu nie było ani Dimie, ani jego kierowcy, bo oni mieli świadomość, że ich ziomale na żartach się nie znają, a śmiech to może być kpina z przedstawicieli władzy ludowej Republiki Białoruś. Dima był blady jak ściana i jak sopel lodu. Nie miał jednak przełożenia, żeby rozbawionego Arneila i mnie jakoś mocnej hamować.

Białoruś. Wycieczka do skansenu w białoruskiej Puszczy Białowieskiej

Muszę jeszcze dodać, że wykonanie piosenki przez Arneila dużo się nie urywa od wersji Tonego Bennetta. Białoruska zimowa noc, uzbrojeni żołnierze, którzy nie znają się na żartach, Arneil proszący o to, żeby trzymać jego rękę, bo czuje się jak obcy człowiek w raju, wyśpiewujący kwestie głębokim romantycznym głosem.

Piosenka - zeby zlapac kontekst

Takiego Steve Arneila zapamiętałem. Steve zmarł 2 lipca, w wieku 87 lat. Odszedł w spokoju, we własnym domu, otoczony najbliższą rodziną.



tagi: karate  kyokushin  steve arneil 

valser
15 lipca 2021 23:23
17     2671    27 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

KOSSOBOR @valser
16 lipca 2021 01:39

Miło Cię widzieć, Valserze. 

Opowieść o człowieku i sporcie całkowicie mi obcym - jak zawsze bardzo ciekawa.

Gdybyś tak był jeźdźcem... :)

zaloguj się by móc komentować

cbrengland @valser
16 lipca 2021 02:56

Nie było bajania o samurajach i jakiś okultystycznych praktyk, filozofii i religii, etc.

Popatrz, a jakie ja dostałem swego czasu jeby za to, ze śmiałem napisać o Hata Yoga, jako o fantastycznej metodzie na zachowanie młodości po wsze czasy. Gdyż tak właśnie z nią jest. Codziennie prawie stoję na głowie i wykonuję kilka innych ćwiczeń Hata Yogi. Nie mówiąc o tym, że nigdy ale to nigdy nie zapominam o wyrównywaniu oddechu, gdy tylko poczuję, że moje nerwy zaczynają sie napinać☺

Sport to zdrowie. I tyle.

_____

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @valser
16 lipca 2021 07:13

Dla redaktorów polskiej wiki ciągle żyje. Może to i lepiej

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @valser
16 lipca 2021 07:51

Wciągająca historia. 

W Indonzji redaktorzy zapisali:  umur 86 tahun = 86 lat (po angielsku też).

Federacja wyprowadza cios: Hanshi Steve Arneil Died At Age 87

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @valser
16 lipca 2021 08:14

"jest baśnią o szlachetnych samurajach, którzy karmią się powietrzem i żyją kierując się kodeksem Bushido, dokonują spektakularnych rzeczy w walce, podążając „Drogą”, której poznanie, a właściwie doświadczenie jest zadaniem wojownika."

Dlatego klasyk filozofii polityki Eric Voegelin (w zasadzie platonik) wspomniał krótko o azjatyckim ideale wojownika-mistyka. Baśń tak nośna, że dotarła nawet do niemieckiej i amerykańskiej akademii (Voegelin).

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @valser
16 lipca 2021 08:55

To jest dopiero maksymalne utrzymywanie stanu bojowego, u Pana i Steve Arneila! I to przez cały czas. Że to jest w ogóle możliwe? Aż chcę się ćwiczyć te z pozostawionych w sflaczeniu mięśnie.

zaloguj się by móc komentować

Paris @valser
16 lipca 2021 09:20

Tak  mi  bylo  pisane,  ze...

...  karate  -  takze  inne  walki  wschodu  -  nigdy  mnie  nie  krecily  i  nie  kreca  nadal.  Nie  wiem  co  jest  tego  przyczyna  i  dlaczego,  ale  tak  jest  i  basta,...

...  ale  nietuzinkowej  znajomosci  ze  Steve'm  zazdroszcze,  a  szczegolnie  tej  inspiracji  i  motywacji.

Fajny  wpis  i  fajnie  sie  go  czytalo,...  przy  okazji  serdecznie  Cie  pozdrawiam, 

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @valser
16 lipca 2021 10:09

Piękna opowieść o Wojowniku -Wędrowniku.  RIP

I wspaniały powrót Valsera. Oby na długo. W świecie Margotów, 46 płci oraz "facetów w rurkach" taki życiorys  jest co najmniej nieprawomyślny. Mężczyzna -wojownik?

PS. Bardzo mi się podoba historia o ćwiczeniach w śniegu.  No a zdjęcia z Mistrzem - na wagę złota.

zaloguj się by móc komentować

Janusz-Tryk @valser
16 lipca 2021 10:47

Uczenie się u prawdziwego mistrza. Spotkanie mistrza. Piękna sprawa!

Jak karte znałem tylko z filmów. Pamiętam jak kiedyś jak po pierwszej klasie podstawówki (lata osiemdziesiąte) pojechaliśmy na kolonię i spaliśmy w szkole. Na sali gimnastycznej tej szkoły któregoś dnia był trening karate. Jaka to była frajda ten trening oglądać!

zaloguj się by móc komentować

Klasyk @valser
16 lipca 2021 12:02

Jest inspiracja. Chyba wrócę do treningów kata. 

zaloguj się by móc komentować

klon @valser
16 lipca 2021 13:39

Dobra opowieść. 

Dziękuję. 

ps.

>>> Cztery lata, które Arneil spędził w Japonii dały mu wystarczające pokłady zrozumienia podstaw japońskiej kultury, z którą miał do czynienia na co dzień. <<<

Sam pobyt to za mało. Bohater opowieści chciał zobaczyć i zrozumieć. Otwartość umysłu i próba zrozumienia Innego. :) Musiał w jakimś stopniu mieć to w Sobie. 

zaloguj się by móc komentować

betacool @valser
16 lipca 2021 13:49

Wydaje mi sie, że podsumowaniem życia człowieka bywają także opowieści, które pojawią się po jego śmierci.

On się bardzo pogodnie na tych zdjęciach uśmiecha - to wiele o człowieku mówi.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @valser
16 lipca 2021 14:38

Cześć jego pamięci!

zaloguj się by móc komentować

valser @pink-panther 16 lipca 2021 10:09
16 lipca 2021 17:25

Bog Wam zaplac Panthero i reszcie komentujacych.

Ja jakos tych Margotow na swojej drodze jakos nie spotykam. To sa dla mnie postaci z internetu.

Tak sie tera porobilo, ze po miesiacach letargu zaczelo sie cos dziac. Do 12 wrzesnia mam tylko cztery dni wolne. Ogien na wszystkich frontach. Ciezko bedzie cokolwiek napisac, oprocz zadan zleconych, ktore tutaj sie nie pojawio.

Ale zobaczymy. Poki co sprawnie sie przegrupowuje i czekam w polowie pazdziernika na lockdown.

Pozdrawiam i oby kiedys jeszcze do zobaczenia.

zaloguj się by móc komentować

chlor @valser
16 lipca 2021 20:07

Kiedy byłem mały to miałem fioła na punkcie kungfu i innych sportów walki. Chciałem się zapisać do TKKF Orkan, ale wówczas przyjmowali po ukończeniu 20, czy nawet 24 roku życia, nie miałem szans. Ćwiczyliśmy wtedy nielegalnie. Później na studiach koledzy już mogli się zapisać do klubów i normalnie trenowali, ale mnie bardziej  interesowała technika i technologia chemiczna. Czy to wczesne trenowanie coś dało? Rzeczywiście, w latach szkolnych byłem dużo sprawniejszy fizycznie niż średnia, ale na starość nie zaprocentowało. Wysiadły stawy.

 

 

zaloguj się by móc komentować

Perseidy @valser
16 lipca 2021 21:10

Valserze - tak nam tu ciebie brakowało!

Dziesiejsza opowieść tym dla mnie jest ciekawsza, że moja siostrzenica w 1999 roku zdobyłam mistrzostwo świata w Oyama Karate w Nowym Jorku, gdzie pokonała Amerykankę (bardzo pewną siebie) na jej własnym terenie. Zdobyła też wiele innych prestiżowych trofeów (jako pierwsza Polka 3 i 4 dan). Prowadzi zajęcia w klubie sportowym w Tychach z 300- ma podopiecznymi w różnych grupach wiekowych.

 

pozdrawiam i nie zapominaj o nas - tutaj przychodzacych.

 

zaloguj się by móc komentować

valser @Perseidy 16 lipca 2021 21:10
16 lipca 2021 21:25

Slaby dzien dzisiaj. Nie jestem upowazniony do przekazania tej informacji, ale mimo wszystko ja podaje.

Zmarla Jolanta, mama Agnieszki Slodkowskiej. Agnieszka, Hubert - jej maz i ja prosimy o modlitwe.

Jan Dyduch, szef Oyama Karate, to najsensowniejszy moim zdaniem czlowiek w polskim karate. Trzyma wysoki poziom szkoleniowy i moge mowic o nim tylko w samych pozytywach. Mialem okazje poznac mistrza Shigeru Oyama, ktory dla Jana byl kims takim jak dla mnie Steve Arneil. Oni zreszta obaj sie przyjaznili jeszcze od lat szescdziesiatych. Prosze pozdrowic Danute.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować