-

valser : Bramki strzelone na wyjeździe liczą się podwójnie

Requiescat in pace

Miałem dwanaście lat, jak uderzyła mnie myśl, że przyjdzie kiedyś taki dzień, że umrę. Okoliczności, w którym mnie ta myśl dopadła, powodując, że przez przeszło godzine płakałem z żalu i ze złości, były tragikomiczne. Był chyba październik, wróciłem ze szkoły do domu, zobaczyłem, że przed naszym domem zrzucone są zamówione wcześniej dwie tony węgla, które trzeba było koniecznie zrzucić do piwnicy, bo przez noc z pewnością znaleźliby się amatorzy i rano węgla by mogło już nie być. Przebrałem się, otworzyłem okno do piwnicy, chwyciłem za łopatę i zacząłem jechać – z węglem. I między tymi bryłami węgla pojawiła mi się myśl o mojej własnej śmierci. Przez kilka dni nie mogłem się uspokoić.

***

Mniej więcej od siedemnastego do dwudziestego piątego roku życia miałem momenty, że mi się wydawało, że jestem niezniszczalny. W listopadzie 1990 roku złamałem na treningu rękę. Kontuzja była tak paskudna, że wymagała skomplikowanej operacji i zamocowania metalowej płytki z czterema śrubami, stabilizującej odłamy kości. Rokowania były słabe, ze wskazaniem, że prawdopodobie do wyczynowego sportu już nie wrócę. Byłem całą sytuacją załamany. Wtedy też powróciła po latach myśl o śmierci, teraz jeszcze wzmocniona przesłaniem, że może się to również odbyć w nagłych i niespodziewanych okolicznościach.

***

Julio był bystrym hiszpańskim dwunastolatkiem. Jego mama zmarła kiedy miał cztery lata i ledwo co ją pamiętał. Tata po śmierci mamy stracił kierunek i zaczął eksploatować ślepą uliczkę. Nie mógł się pogodzić ze śmiercią swojej żony czym niczego nie ułatwiał swojemu synowi. Z czasem zaczął pić coraz więcej i zaniedbywać obowiązki, znalazł wprawdzie kobietę, ale ona miała dwójkę młodszych dzieci i dla Julia była prawdziwą macochą. Ojciec Julia poznał ja w przybytku rozkoszy i postanowił się z nią związać. Niczego dobrego to nie przyniosło w życiu Julia. Ojciec dalej pił, aż w końcu stracił pracę.

W końcu lat trzydziestych dwudziestego wieku pracy nie było nawet w portowym Vigo. Amerykańska wielka depresja uderzyła rykoszetem we wszystkich. Na początku lipca pojawił się w okolicy dawny kolega ojca, który zaproponował mu pracę za spore pieniądze. Ojciec się nie wahał. Był w potrzebie i był gotowy wziąć każdą robotę, cokolwiek. Okazało się, że trzeba pomóc w przetransportowaniu dużego ładunku, który znajdował się w porcie. Sprawa była pilna. Praca w nocy.

Ojciec się stawił na umówioną godzinę w porcie, a tymczasem kiedy zaczęli załadunek, wojsko i policja otoczyli miejsce i wszystkich aresztowali, bo okazało się, że ładunek w porcie to była broń dla rewolucji. Tą noc ojciec Julia spędził w areszcie.

Areszt był przepełniony, nazajutrz wybuchły w mieście zamieszki i ojciec Julia korzystając z okazji uciekł razem ze swoim kolegą z więzienia i przepadł jak kamień w wodę. Na długo. Od tej pory Julio był zdany sam na siebie. Nie chciał przebywać w pobliżu swoje macochy, był zmuszony podejmować prace dorywcze i liczyć dokładnie swoje ciężko zarobione pieniądze, żeby przeżyć kolejny dzień. Macocha znalazła sobie szybko kolejnego mężczyznę i po tej znajomości spodziewała się kolejnego dziecka.

Mnie więcej po roku przyszedł od ojca list, że ten jest w Argentynie i ma pieniądze, żeby całą rodzinę ściągnąć do Buenos Aires.

Tuż przed atakiem Niemiec na Polskę Julio wyjechał ze swoją macochą i jej dziećmi do ojca. Julio przy spotkaniu nie poznał ojca, tak bardzo się zmienił fizycznie. Nie zmienił jednak swoich nałogów i przyzwyczajeń. Julio miał czternaście lat kiedy ojciec zaprowadził go pierwszy raz w dorosłe męskie życie. Julio nie znał innych kobiet w okolicy niż upadłe, które oddawały się jak jego macocha za pieniądze.

Rok później postanowił uciec. Odłożył trochę pieniędzy, zaczął pracować jako pomocnik do załadunku towaru w firmie transportowej i przez znajomości stamtąd wsiadł w ciężarówkę, i wyjechał. Byle dalej od nich – ojca i macochy, których szczerze nienawidził. Po kilku miesiącach tułaczki trafił do Caracas w Wenezueli. Szukał pracy w branża, który już poznał – w firmie transportowej. I znalazł. Praca była ciężka i za małe pieniądze, ale Julio nie miał wyboru. Miał szesnaście lat, był nad swój wiek dojrzały i życiowo doświadczony, a gdy ktoś go pytał, to mówił, że jest sierotą i jego rodzice zginęli w pożarze.

Julio przez wszystkie swoje samodzielne lata nauczył się liczyć i kalkulować. Bez tego by nie przeżył. Lubił rachunki. Pewnego dnia, księgowy zachorował i w kantorze nie było nikogo, żeby odprawić towar, wydać dokumenty i rozliczyć pieniądze. Julio bez zgody właściciela dopilnował formalności i wyprawił auto z towarem. Właściciel się wściekł, że Julio bez pytania i bez zgody odważył się na coś co do niego nie należało i zmył mu głowę, i zapowiedział, że to jest ostatni raz kiedy toleruje tego typu akcje.

Jednocześnie kupił mu nowe ubranie, wysłał do szkoły i przeniósł na stałe do kantoru, gdzie Julio dostał biurko i został asystentem księgowego. Z czasem firma się rozrosła, przeniosła w większe miejsce, a Julio stał się cenionym fachowcem i zaczął zarabiać spore pieniądze. Tymczasem skończyła się wojna w Europie, ale Julio ani myślał wracać do Hiszpanii, ani też szukać swojej rodziny, z która już nie miał kontaktu od przeszło dekady.

Po kilkunastu latach spędzonych poza Europą pojechał na wycieczkę do Paryża. Przypadek sprawił, że poznał na wycieczce kobietę, która nie przypominała żadnej z dotychczasowych kobiet, które znał. Marlis wydała mu się aniołem. Rzucił dla niej wszystko i przyjechał do Europy, do Szwajcarii. Po raz kolejny zaczynał swoje życie od zera, a tym trudniej mu było, że nie znał zupełnie niemieckiego. Brał każdą dostępną pracę, mieszkał w małym wynajętym pokoju, pilnie ucząc się niemieckiego, planując ślub i dalsze wspólne życie.

Dał się poznać jako solidny fachowiec, specjalista od handlu maszynami włókienniczymi, a ze swoim angielskim i hiszpańskim eksploatował dla firmy nowe rynki. Miał swoje ułożone nowe życie, kochaną i kochającą żonę, z która miał trójkę dzieci.

 

***


W marcu 2015 roku Julio znalazł się w szpitalu. Diagnoza była jak wyrok. Nowotwór kości z przerzutami do płuc. Rokowanie - trzy do maksymalnie sześciu miesięcy. Stan w jakim był w szpitalu sygnalizował, że to będzie raczej trzy do sześciu dni. Zdecydował się na terapię chemiczną, która przyniesie szybką poprawę, ale ta będzie trwała krótko i choroba wróci.
 

Tak się też stało. Po dwóch tygodniach Julio wrócił do domu, przez nastepmy tydzień chodził o łasce, a jeszcze tydzień później poczuł się na tyle dobrze, że już bez laski poszedł w miasto. Do swojej ulubionej hiszpańskiej restauracji, gdzie w każdą sobotę grywał z przyjaciółmi w karty przy lampce wina. To był jego rytuał.

Zaczęło się życie ze świadomością, że czas jest już dokładniej policzony. Julio zrobił przegląd swoich żyjących przyjaciół i znajomych, i po kolei, codziennie zapraszał ich do siebie na obiad, albo wychodził z nimi do restauracji. Dzięki Julio zasmakowlalem w sałatce z ośmiornicy, która przyrządzają w jego restauracji. Z hiszpańska nazywa się to pulpo. Z czerwonym winem i świeżym chlebem – pychota.

Po czterech tygodniach Julio czuł się tak dobrze, że nie było śladu widać jak ciężko jest chory. W połowie lipca przyszedł jednak moment, że podczas obiadu wypadła mu z ręki łyżka i nie potrafił już jej więcej utrzymać. Zaczęła się agonia. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Morfina i półprzytomne stany z bólu lub narkotycznego otumanienia. Ostatnie dni były ciężkie.

W poniedzialek, tuż po jedenastej wieczorem przyszła do nas żona Julia i powiedziała, że Julio chyba nie żyje. Zbadałem puls na nadgarstku, na szyi. Przystawiłem lusterko do ust. Zadzwoniliśmy po lekarza domowego, który pojawił się po północy, dokonał obdukcji i wystawił akt zgonu.

Marlis poprosiła o nocleg u nas, nie była w stanie zostać w swoim w mieszkaniu.

Przypomniała mi się wtedy moja babcia, która nam mówiła, że nieboszczyka nie wolno samego zostawiać. Pamiętam jak zmarł mój dziadek, to babcia przy świecach z rodziną całą noc się modlili i śpiewali.

Modliłem się przy zwłokach Julia, aż koło trzeciej nad ranem zmogło mnie zmęczenie i położyłem się obok na sofie. Zasypiałem na krótko, budziłem się co chwilę. Drzwi na balkon były otwarte i co zamknąłem oko, to mi się wydawało, że za chwilę wlecą do pokoju kruki i nietoperze. Myśli, które się pojawiały były okropne i koszmarne, ale nie towarzyszył im strach. Śmierć była tuż obok, ale ja byłem spokojny. Ten spokój ze mną pozostał.

Julio teściem moim był. Jutro jest pięć lat jak zmarł.



tagi:

valser
9 sierpnia 2020 23:25
17     2710    31 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

ninon @valser
9 sierpnia 2020 23:58

piękną świeczkę Mu Pan zapalił, Valserze

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @valser
10 sierpnia 2020 00:26

Pisanie o zmarłych jest fajne

zaloguj się by móc komentować

Paris @valser
10 sierpnia 2020 00:34

Wspanialy wpis...

... pierwszy raz pomyslalam o smierci,  ze moge umrzec ladnych pare lat temu, bedac jeszcze we Francji.  Zeby sie za mocno nie rozwodzic...  sklonily  mnie do tego wspaniale,  nadzwyczajne - i jak narazie - jedyne takie w sobie,  niezapomniane  rekolekcje wielkopostne w jakich dane mi bylo uczestniczyc.  Prowadzil je - relatywnie - mlody ksiadz,  troche pod  50-tke,  nie pamietam jego nazwiska i skad przyjechal...  ale szczesliwie kupilam sobie od niego kasete  dvd  o pierwszych chwilach  po smierci  osoby,  niekoniecznie musi to byc  bliska osoba. 

Ksiadz ow  mowil i przykladal ogromna wage - tak jak Twoja babcia -  zeby  nigdy przenigdy nie zostawiac zmarlej osoby samej,  szczegolnie przez pierwsze 3 dni. 

Moje wrazenie z rekolekcji  bylo piorunujace,  nie moglam sie jakos odnalezc przez kilkanascie dni,  ocean mysli w glowie...  dzis,  znacznie mniej boje sie smierci... jesli juz to boje sie umierac w osamotnieniu i mam takie marzenie zeby zawsze byc w poblizu moich bliskich,  kiedy beda zamykac oczy.

A teraz,  wieczny odpoczynek racz  Julio  dac Panie,  a swiatlosc wiekuista niechaj Mu swieci,  niech odpoczywa w pokoju wiecznym,  amen,  

zaloguj się by móc komentować

cbrengland @valser
10 sierpnia 2020 01:13

O śmierci myśli się codziennie przecież. Ale jak powiadają, myśl o tym stale ale wcale o tym nie musisz mówić. A poza tym to tylko śmierć doczesnego ciała jest.

zaloguj się by móc komentować

adamo21 @valser
10 sierpnia 2020 05:56

Wpis zaduszkowy, wspominkowy. Duży plus, plus +.

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @valser
10 sierpnia 2020 08:21

Piękna historia.I dobre, choć trudne życie. Dzięki za chwilę zadumy.

zaloguj się by móc komentować

Matka-Scypiona @valser
10 sierpnia 2020 09:27

Właśnie mi Pan przypomniał, że zmarłego nie wolno zostawiać samego, a Paris, że to ma trwać 3 dni. Matko! A zazwyczaj ludzi zabiera się do kostnicy i dopiero w dniu pogrzebu możemy zobaczyć zmarłego. Myślę, że to jest iście diabelski pomysł. Dużo rzeczy dzieje się z duszą przez te 3 dni, a jesteśmy w stanie bardziej zmobilizować się do modlitwy za zmarłego, gdy jest w pobliżu, niż kiedy go nie widzimy. No i jak zrealizować katolicki zwyczaj włożenia zmarłemu do rąk gromnicy? 

Pozdrawiam. Piękny wpis. Wieczny odpoczynek dla teścia, niech Światłość Wiekuista nad nim świeci! 

zaloguj się by móc komentować

tadman @valser
10 sierpnia 2020 10:07

Julio fighter. Mimo wszystko miał szczęście do ludzi.

zaloguj się by móc komentować

malwina @valser
10 sierpnia 2020 11:00

jestem ze wsi. wychowałam się w polskim Hobbitonie, w którym dziadek mój znany był z tego ,że jest '"do tańca i do różańca". Toteż zaliczał jako "przyśpiewujący" wszystkie wesela i pogrzeby. a my często razem z nim.

zawsze płaczę jak słyszę tę pieśń. śpiewało się ją tylko w kościele, dziadek nie intonował jej ani przy całodobowym czuwaniu w domu nieboszczyka, ani w drodze do kościoła (czasami do trzech kilometrów) ale nieodmiennie kojarzy mi się z jego osobą.

teraz mieszkam w Mordorze, bardzo eleganckim. toteż śpiewam w kaplicy Wieczystej Adoracji z ... komórką.

dla Julio i wszystkich Hobbitów, niezależnie od szerokości geograficznej:

https://www.youtube.com/watch?v=LGZBHyBel4A

 

wielkie dzięki za ten wpis.

 

zaloguj się by móc komentować

agnieszka-slodkowska @valser
10 sierpnia 2020 11:13

Piękna i wzruszająca historia. Dziękuję.

zaloguj się by móc komentować

ParysvelParwowski @valser
10 sierpnia 2020 11:15

Popłakałem się, dziekuję.

zaloguj się by móc komentować

Autobus117 @valser
10 sierpnia 2020 11:45

Trudne wspaniałe życie. A zięć - duży gość

zaloguj się by móc komentować

ArGut @valser
10 sierpnia 2020 15:02

Pomodlę się dziś za Julia, żeby cieszył się chwałą Bożego majestatu.

zaloguj się by móc komentować

Paris @Matka-Scypiona 10 sierpnia 2020 09:27
10 sierpnia 2020 16:18

Tak...

... to  zabieranie cial zmarlych do kostnicy,  to  rzeczywiscie diabelski pomysl.  "Ustalilam" juz z moja siostra,  ze jesli bedziemy umierac i nasi najblizsi w domu,  tu gdzie teraz mieszkamy,  to do chwili pochowunku  zostana z nami w domu... mam nadzieje, ze bedzie o tyle latwiej,  ze jest to dom wolnostojacy i nasz prywatny,  i  nikt  nie bedzie nas przymuszal do oddania ciala zmarlego do kostnicy.

Wlasnie tak,  w ciagu tych 3 dni dzieje sie doslowna,  straszliwa walka  zlego o dusze zmarlego...  on tak  przystepuje do zmarlego,  tak go osacza,  ze nawet nie mamy ani pojecia ani swiadomosci co sie dzieje ze zmarlym...  najwazniejsza jest nasza obecnosc i modlitwa,  bo  zmarly  "wie",  ze jestesmy przy nim i z nim,  zmarly tego  tylko potrzebuje od nas zyjacych...  w tych dniach  decyduje sie  "wieczna przyszlosc"  zmarlego... idzie albo  do piekla,  albo do raju,  albo  do czyscca.

Mozna w to wierzyc lub nie,  mozna sie tez smiac albo kpic,  ale tak sie wlasnie dzieje z nami po smierci -  tak powiedzial  ten rekolekcjonista... i ja mu uwierzylam.

zaloguj się by móc komentować

Kuldahrus @valser
10 sierpnia 2020 19:41

Piękny tekst.

Dziękuję

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @valser
12 sierpnia 2020 15:36

Cześć jego pamięci! Dziesiątka za niego już była.

zaloguj się by móc komentować

maria-ciszewska @valser
13 sierpnia 2020 19:25

Dobry Jezu a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie. Dzięki za budującą historię.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować